Dziecko zapytało: Co to jest trawa? przynosząc mi pełne jej garście; Co mogłem odpowiedzieć dziecku? Przecież nie wiem więcej niż ono. Myślę, że to chorągiew moich uczuć utkana z ufnej zieleni. Albo myślę, że to chusteczka Pana Boga, Pachnący dar i pamiątka upuszczona umyślnie Z wyszytym gdzieś w rogach imieniem właściciela, byśmy, widząc ją, mogli zapytać: Czyja? Albo myślę, że trawa sama jest dzieckiem, noworodkiem zieleni. Albo myślę, że to wciąż ten sam hieroglif, Który znaczy: kiełkując w wielkich krajach i małych, Rosnąc pośród białych ludów i czarnych, Pośród Kanadyjczyków, Wirgińczyków, Kongresmenów, Murzynów – daję im to samo, przyjmuję ich tak samo. Teraz wydaje mi się, że to piękny strzyżony włos mogił. Czule obejdę się z tobą, kędzierzawa trawo, Może wyrastasz z piersi młodych mężczyzn, Może gdybym ich znał pokochałbym ich, Może wzrastasz na starcach albo na dzieciach wyrwanych z uścisku matek, I teraz jesteś tym uściskiem matek. To bardzo ciemna trawa, nie może być z białych głów starych matek, Ciemniejsza jest niż bezbarwne brody starców. Nie mogła tez wyrosnąć z bladoczerwonego podniebienia – jest zbyt ciemna. A jednak, mimo wszystko, słyszę tyle mówiących języków, I wiem, że to, co mówią, to nie czcza gadanina. Tak chciałbym przetłumaczyć to subtelne przesłanie o zmarłych młodo mężczyznach i kobietach, I przesłanie o starcach i matkach, którymi dzieci wyrwano z uścisku. Jak sądzicie, co się stało z młodymi i starymi ludźmi? A z kobietami i dziećmi, jak sądzicie, co się stało? Żyją gdzieś i jest im dobrze, Najlichszy kiełek dowodzi, że śmierci naprawdę nie ma, A jeśli w ogóle była, to po to, by wysnuć z siebie życie, nie czeka przy końcu, żeby je zdusić, I odchodzi w momencie, gdy pojawia się życie. Wszystko pędzi przed siebie, nic nie ginie, A umrzeć jest czymś innym niż można by sadzić, i lepszym.